piątek, 13 stycznia 2017

Veinticuatro!

Przyjechałem do szpitala z ręką, myślałem, że zrobią mi operację i będę mógł wrócić do domu, do Elizy. To nie, zrobili mi chyba wszystkie możliwe badania i wykazały, że mam anemię i muszę zostać kilka dni w szpitalu, cholera. Na sali trudno było mnie znaleźć, chodziłem po oddziale, po salach gdzie leżały dzieciaki. Najgorsze co widziałem to śmierć trzyletniego chłopca. Niewinne dziecko, które od samego początku swojego życia musiało walczyć i tę walkę przegrało. Nie ma gorszego widoku niż śmierć dziecka. Wstrząsnęło mnie to, długo wtedy leżałem i płakałem. Często dostawałem ochrzan, że wyszedłem z sali, a personel szukał mnie po całym szpitalu, a ja siedziałem w sali ze starszymi ludźmi i urządzałem sobie pogawędki. Chciałem by na chwilę na ich twarzach pojawił się uśmiech. Szczerze to ochrzan dostawałem kilka razy dziennie od pielęgniarek, lekarzy, raz od ochroniarza. Przecież nie będę cały czas leżał w łóżku czytając jakieś gazety.
- Co Ci się stało, że tutaj jesteś? - zapytał siedmioletni chłopczyk, z którym grałem w chińczyka na tablecie.
- Zrobiłem jedną wielką głupotę z ręką i jestem chory tak jak ty. - lekko się uśmiechnąłem.
- Ale ty nie umrzesz tak jak ja. Gdybyś był poważnie chory nie chodziłbyś po szpitalu.
- Nie mów tak, nie umrzesz. - te słowa mną wstrząsnęły. - Będziesz żyć jeszcze długo i będziesz spełniać marzenia.
- Panie Iglesias! Gdzie pan znowu łazi! Następnym razem przywiąże pana do łóżka! Proszę wracać na salę! - zaśmiałem się.
- Wrócę. 
Wstałem i wróciłem sali, w której leżałem. Lekarze mają ze mną urwanie głowy, nie mogą sobie ze mną poradzić. Przypięli mnie do kroplówki i wstrzyknęli do niej jakiś płyn. Leżałem na łóżku rozmawiając z Pitbullem przez Skype. Zaraz po nowym roku mieliśmy nagrywać teledysk, ale przeze mnie musieliśmy to przełożyć. Nie ustaliśmy jeszcze terminu kiedy mamy zacząć. Kazał mi się najpierw wykurować i spędzić czas z Elizą, którą ostatnio niestety zaniedbałem. Weszła do sali i przywitała mnie długim pocałunkiem, już myślałem, że dzisiaj nie przyjdzie. Po wczorajszej kłótni przy której słyszał nas cały szpital nie zdziwiłbym się gdyby się dzisiaj nie pojawiła, ale chyba jej przeszło jeśli tak mnie przywitała. Tyle dobrego. Pokłóciliśmy się o to, że chciałem się wypisać na własne życzenie. Nie chcę mi się tutaj siedzieć całego dnia i nic nie robić. Wykrzyczała mi, że jeśli się wypiszę to z nami koniec. Wiedziałem, że nie żartuję, więc postanowiłem zostać. Nie chcę jej stracić. Nie było między nami idealnie, kolorowo tak jakbyśmy chcieli, a ja teraz nic nie mogłem zrobić by naprawić naszą relację. Przytuliłem ją do siebie i odłożyłem tablet jednocześnie rozłączając się z przyjacielem. Pocałowałem ją w szyję i oparłem głowę o jej ramię. 
- Nie jesteś na mnie zła za wczoraj?
- Jestem. - pocałowała mnie. - Mnie też poniosło, padło kilka słów, które nie powinny paść.
- Odeszłabyś?
- Nie. - przytuliła się do mnie. - Nie odeszłabym bo Cię kocham.
- To mogę się wypisać. - zaśmiałem się. - Jutro już wychodzę i od razu lecimy do Miami na święta. Spakuj się, Pedro ma nasze bilety i odwiezie nas na lotnisko.
- Wszystko uknułeś? 
- I tak nie mamy nic do roboty w Madrycie, mama się ucieszy jak nas zobaczy.
Pocałowała mnie i złapała za prawą rękę. Gdybym tylko miał sprawną rękę i stąd wyszedł to wynagrodziłbym jej to wszystko, a tak to muszę się męczyć z gipsem przez długi czas. Na cholerę mi to było. Już nigdy nie ściągnę sobie sam gipsu i gdy będę musiał odwołać trasę to zrobię to. Mam nauczkę i już nigdy nie popełnię takiego błędu. Nie ma nic ważniejszego od zdrowia. Mądry człowiek po szkodzie, i to się sprawdza. Na co mi to było?
Przytuliłem mocno Elizę do siebie i pocałowałem w policzek. Wtuliła się we mnie jak w pluszowego misia, jakby się czegoś bała. A może się bała? Tylko bała mi się powiedzieć? Trzymałem ją w objęciach dopóki nie przyszedł lekarz z aktualnymi badaniami. Wszystko było w porządku. Zastanawiałem się kiedy się tak załatwiłem, przecież dużo jadłem, jeszcze więcej piłem. Przez trasę? Ona mnie tak wykończyła? Może powinienem przystopować i skupić się na swoim zdrowiu? Tak jak mówiła Eliza? Ona ma więcej zdrowego rozsądku ode mnie. Koncerty to moje życie, pasja, kocham to robić, ale muszę zrobić sobie przerwę. Dla siebie, dla Elizy i dla swojego zdrowia. Poprosiłem Elizę by pojechała się spakować i by jutro o 10 była tutaj razem z Pedro. Pożegnała się ze mną i wyszła z sali jak i z całego szpitala. Odpiąłem się od kroplówki i poszedłem do sali z dzieciakami, znowu lekarze nie będą zachwyceni. Podszedłem do siedmiolatka, z którym rano grałem w chińczyka. Siedzieli obok niego jego rodzice, przywitałem się z nimi i dosiadłem się do nich.
- Jak się czujesz mały?
- Dobrze, a ty?
- W porządku, jutro wracam do domu.
- Cieszę się, a z drugiej strony jest mi przykro, że już nigdy Cię nie zobaczę.
- Mam coś dla Ciebie, zaczekaj. - wyszedłem z sali by po chwili wrócić z dwiema swoimi płytami i markerem. - Trzymaj, to dla Ciebie. - podpisałem obie płyty,
- Dziękuję. - przytulił mnie.
Polubiłem tego chłopaka, chciałem mu pomóc poprosiłem jego rodziców na korytarz, nie chciałem rozmawiać przy nim. Widziałem ich zakłopotanie, nie wiedzieli jak się zachować, co powiedzieć. Uśmiechnąłem się i spojrzałem przez szybę na Thiago.
- Chcę wam pomóc, chcę pomóc Thiago. To świetny dzieciak, zasługuje na szczęśliwe dzieciństwo, spędzone w domu, przy rodzinie. 
- To nie jest możliwe. Musi tutaj zostać.
- Jeszcze dzisiaj przeleję pieniądze na wasze konto na operację i rehabilitacje. 
- Ale... Przecież to mnóstwo pieniędzy. Jak pan to sobie wyobraża?
- Żaden pan, Enrique jestem. Chcę wam pomóc, chcę by każde kolejne święta spędzał w domu. Nie chcę już nic słyszeć, chcę tylko numer waszego konta.
- Dziękuję. - przytuliła mnie. - Nigdy Ci tego nie zapomnimy, Thiago też. Ratujesz mu życie, nigdy Ci się nie odwdzięczymy. 
- Wystarczy że skontaktujecie się ze mną po operacji i powiecie, że się udało. Wracajmy do Thiago.
Czułem taki obowiązek, że muszę mu pomóc. Przez te kilka dni, które tutaj spędziłem to poznałem trochę Thiago, chłopak wie, że w każdej chwili może umrzeć, jest przygotowany na najgorsze, ale też ma marzenia, a jego największym marzeniem jest wyzdrowieć i to marzenie chce pomóc mu spełnić. Zasługuje na długie życie, na dorastanie, na zakładanie rodziny.
- Dziękuję Enrique. - ojciec chłopaka podał mi kartkę z numerem konta. - Jesteś naszym bohaterem. - uśmiechnąłem się.
- Do jasnej cholery, panie Iglesias! Ileż można pana szukać?! Niech pan już wraca do domu bo nikt nie ma siły do pana w tym szpitalu!
- Spokojnie, już jutro wychodzę. - zaśmiałem się.
- Sanchez do pana przyszedł.
Poszedłem do Pedro, przywitałem się z nim i weszliśmy do sali, usiadłem na łóżku i momentalnie zrobiłem przelew na tablecie. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Pedro, który jak zwykle był ciekawy z czego się uśmiechnąłem. Zabrał tablet i sprawdził co właśnie zrobiłem. Wytłumaczyłem mu wszystko, a on tylko się uśmiechnął.
- Ty to masz wielkie serducho, gdzie leży ten chłopak?
- Dwie sale obok.
- Elizka to ma szczęście, że ma Ciebie. Gdybym był gejem to...
- Nie kończ, proszę Cię. - zaśmiałem się. - To ja mam szczęście, że mam Elizę, szczęście, które ktoś bezskutecznie chcę mi je odebrać.
- Mówisz o ojcu? Kontaktował się z wami?
- Na razie nie, ale wiem, że to cisza przed burzą. Boję się, że mu się uda nas rozdzielić.
- Stary ty kochasz Elizę, Eliza kocha Ciebie, przecież was nic nie rozdzieli. Mnie się nie udało to twojemu ojcu od siedmiu boleści ma się udać? Proszę Cię, was chyba nic nie rozdzieli. 
- Co z tym adresem ojca Elizy? Masz coś?
- Wiem tylko, że mieszka na drugim końcu Madrytu, adresu dokładnego nie mam, robię co mogę.
- Gdybyś coś wiedział to od razu dawaj mi wiadomość.
- Posłuchaj mnie i nie przerywaj mi. Wiem, że kochasz Elizę, zrobisz dla niej wszystko, będziesz ją chronił przed wszystkim i wszystkimi ale odpuść z jej ojcem. Nie wiesz jaki on jest, nie wiesz o nim nic, nie wiesz jakie ma znajomości. On może Cię zniszczyć. Chcesz czytać nagłówki w gazetach "Król latynoskiego popu na samym dnie kariery?"
- Nie obchodzi mnie to, nie pozwolę by kolejny raz skrzywdził Elizę. 
- Postaram się załatwić ten adres, ale zastanów się czy na pewno chcesz tam jechać.






Do zobaczenia w maju Enrique! <3




2 komentarze:

  1. Ja już tutaj nie ogarniam Enrique, z jednej strony jest taki pomocny i opiekuńczy w stosunku do Thiago i Elizy, a z drugiej to jest tak nieodpowiedzialny i nie rozsądny facet, że się to w głowie nie mieści.
    Ale on ma wielkie serducho *.* Tak bezinteresownie przelać pieniądze na konto i w zamian chcę tylko wiadomość czy operacja się udała *.* Bezinteresowność w tych czasach ;___;
    Enrique jest cudowny <3
    Nadal będę to powtarzać XD DOBRZE MU TAK Z TĄ RĘKĄ XDD
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem!
    Cudny rozdział, jak wszystkie zresztą :)
    Podziwiam Enrique, bo jednak trzeba mieć serce, żeby w taki sposób pomagać innym, w tak zupełnie bezinteresowny sposób.
    Co nie zmienia faktu, że z drugiej strony nie rozumiem jego pewnych zachowań. Są strasznie przeciwstawne, co zresztą zauważyła moja poprzedniczka. No cóż, ludzie mają różne charaktery :)
    Weny życzę, buziaki :**

    OdpowiedzUsuń