piątek, 27 stycznia 2017

Veintiséis!

Siedzieliśmy wszyscy przy wigilijnym stole, Eliza była spięta, dodawałem jej odwagi gładząc ją po udzie. Złapała mnie za rękę i jej wzrok kazał trzymać łapy przy sobie. Uśmiechnąłem się i położyłem rękę na stole. Wypytywali nas o nasze życie, nie odbyło się bez pretensji do mnie o trasę. Wolałem przemilczeć te tematy. Wiem, zrobiłem błąd jadąc na tą trasę, ale nie muszą mi tego wypominać do końca życia, a nasze życie to nasza sprawa, nie lubię o nim opowiadać, nawet rodzinie. Wstaliśmy wszyscy od stołu i posprzątaliśmy po wigilii. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, mój brat poszedł otworzyć, gdy zobaczyłem w progu mojego ojca to zamarłem i odruchowo przyciągnąłem do siebie Elizę. Podszedł do nas, zasłoniłem Elizę swoim ciałem, wiedziałem, że się go boi.
- Możemy porozmawiać? W trójkę?
- Nie, wyjdź stąd. Nie mamy zamiaru z tobą rozmawiać.
- Nie chcę być z wami skłócony.
- Eliza zostań tutaj. - złapałem ojca za rękę i zaprowadziłem do innego pokoju. - Odwal się od nas! Daj nam w końcu spokój! Już raz chciałem się z tobą pogodzić i dobrze, że wtedy pojechałem do Pedro i powiedział mi co knujesz! Wyjdź z tego domu i nie pokazuj nam się na oczy. Nienawidzę Cię!
- Synu, daj mi szansę. Naprawmy to wszystko.
- Nie nazywaj mnie swoim synem! W ogóle słyszysz co ty mówisz?! Chcesz to naprawić?! A co dopiero chciałeś zapłacić Pedro żeby nas rozdzielił! Co Eliza Ci zrobiła?! Co o niej wiesz czego ja nie wiem?! Dlaczego chcesz nas rozdzielić?! 
- Zasługujesz na kogoś lepszego, spójrz na nią, wszędzie ma blizny. Robisz z siebie pośmiewisko.
- A ten ktoś lepszy to ma być taki jak Sara?! Tylko ona Ci odpowiadała! Ma być taką pustą laską, a na końca ma mnie okraść? Taka byłaby dla Ciebie idealna synowa?! Bo Sara taka była! No i co z tego, że ma blizny?! Może mieć całe ciało w bliznach, może nawet jeździć na wózku! Nie obchodzi mnie to! Kocham ją i nie zostawię jej tylko dlatego, że ty tego chcesz! 
- Enrique...
- Wynoś się stąd! Odwal się ode mnie, od Elizy i nawet nie próbuj się kontaktować z Pedro! Wynoś się stąd!
Wyszedłem z pokoju zdenerwowany, podszedłem do Elizy i ją przytuliłem. Ojciec na nas spojrzał i bez słowa wyszedł. Eliza cała się trzęsła, bała się go. Poszliśmy do sypialni, musieliśmy się uspokoić, miał tupet, że tu przyszedł, szczególnie dzisiaj, w wigilię. Po kilku minutach gdy nerwy nam opadły zeszliśmy do reszty domowników. Rozmawiali o nas, skończyli gdy zorientowali się, że jesteśmy w pomieszczeniu. 
- Czas na prezenty! - mama klasnęła w dłonie, chciała byśmy odreagowali. 
Zabrałem kopertę, w której znajdywał się prezent dla Elizy i do niej podszedłem. Przybliżyłem ją do siebie i pocałowałem.
- Wesołych Świąt kochanie. - wręczyłem jej kopertę.
- Wesołych Świąt skarbie.
Otworzyła kopertę i wyciągnęła z niej dwa bilety lotnicze do Rio de Janeiro, spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Przytuliła się do mnie, uśmiechnąłem się i złączyłem nasze usta w długi pocałunek. Złapałem ją za tyłek i przybliżyłem do siebie. Usiedliśmy na sofie, Eliza usiadła mi na kolanach, złapałem ją za udo momentami wkładając rękę pod sukienkę. Uderzyła mnie w rękę i kazała trzymać łapy przy sobie na co zaśmiał się mój brat.
- Chyba dzisiaj nie poruchasz. - wypalił, na co Eliza próbowała powstrzymać śmiech. 
Zabiłem brata wzrokiem i uderzyłem w głowę. Robiło się już późno, poszedłem do sypialni i położyłem się na łóżku, po chwili przyszła Eliza w samej bieliźnie, przygryzłem wargę i podniosłem się z łózka obejmując Elizę i całując w szyję. Zdecydowanie wolę wersję bez bielizny. Odwróciła się i zaplątała ręce w moich włosach, pocałowała mnie i ściągnęła moją koszulkę. Pozbyłem się jej stanika rzucając go w kąt. Ściągnąłem resztę swojej garderoby i przejechałem ręką po kroczu Elizy co wywołało u niej cichy pomruk. Pocałowałem ją w usta, w szyję zostawiając na niej przebarwienie, w obojczyk i od brzucha przejechałem językiem do piersi zatrzymując się na nich. Złączyłem nasze ciała w jedną całość i wykonałem mocne pchnięcia. Złapała mnie za kark i wydawała z siebie ciche jęki, nie chciała by ktokolwiek nas usłyszał. Przeszedłem do szybkich i dokładnych pchnięć, wydała z siebie krzyk i wbiła palce w moje plecy. Pocałowałem ją i zdyszany, spocony i szczęśliwy padłem na poduszkę obok Elizy, przybliżyłem ją do siebie i zasnęliśmy. Obudziłem się rano, Eliza w połowie na mnie leżała, dokładnie spała. Chciałem ją położyć obok i wstać. Wymamrotała "zostań" i przytuliła się do mnie. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło.
- Muszę wstać. - zaśmiałem się.
- Nic nie musisz, zostań. - przytuliła mnie jeszcze mocniej. - Kocham Cię.
- Gołąbeczki wstajemy. - do pokoju wparował Julio. - Już prawie południe.
-  Zaraz wstaniemy.
Wyszedł z naszych czterech ścian i nachyliłem się nad Elizą, pocałowałem ją i wstałem kierując się w stronę łazienki, wziąłem ciepły i długi prysznic. Po dwudziestu minutach byłem z powrotem w sypialni, Eliza nadal leżała. Uśmiechnąłem się do niej i ubrałem się w świeże ubrania. Elizka była smutna, zmęczona i cała mokra. Usiadłem obok niej.
- Co się dzieje?
- Źle sie czuję. - przyłożyłem rękę do jej czoła, miała gorączkę.
- Zaraz wracam.
Zszedłem na dół, zaparzyłem herbatę, zabrałem termometr i tabletki przeciwgorączkowe. Wróciłem do sypialni i podałem Elizie termometr by zmierzyła sobie temperaturę. Siedziałem i trzymałem ją w objęciach. Po kilku minutach odczytała liczbę z urządzenia i mi go podała. 38,4. Kazałem  jej zażyć jedną tabletkę, wypić herbatę i zostać w łóżku. Siedziałem z nią dopóki nie zasnęła. Zszedłem na dół gdzie czekali na mnie mój brat i mama. Przywitałem się z nimi i zaparzyłem sobie kawę. 
- A Elizka gdzie?
- Śpi, źle się czuje, ma gorączkę.
- Kochasz ją?
- Co to za pytanie? Kocham, bardzo.
- To tego nie zmarnuj, Eliza to świetna dziewczyna i gdy tylko się dowiem, że płakała przez Ciebie to sobie inaczej porozmawiamy. 
- Sugerujesz, że mogę jej coś zrobić? Gdybym chciał to już dawno bym jej coś zrobił i ją zostawił. Kocham ją i chcę by w przyszłości była matką moich dzieci i moją żoną.
- Macie w planach dziecko?
- Rozmawialiśmy o tym i na razie nie, jest za wcześnie, a Eliza ma za sobą ciąże z gwałtu i aborcję. Może kiedyś, ale na pewno nie teraz. Nie jest gotowa, ja z resztą też nie wiem czy sprawdziłbym się w roli ojca. Także na wnuki sobie jeszcze poczekasz. Mamy jeszcze czas, Eliza ma dopiero 19 lat.
- Dbaj o nią.
- Przecież dbam.
- Otwarcie trzeba przyznać, że Eliza ma szczęście, że ma Ciebie.
- To ja mam szczęście, że mam Elizę.
- A co u Pedro? Dawno się nie odzywał. 
- Ma napięty grafik. Tatą będzie.
- On? - mój brat się zaśmiał. - Przecież Pedro i dziecko... To jest sprzeczne. Serio myślałem, że to ty szybciej ojcem zostaniesz.
- My uważamy. Może to nie był planowany dzieciak, ale jest szczęśliwy, będzie z niego świetny ojciec.
- A między wami wszystko jest w porządku?
- Tak. Wszystko wróciło do normy, dogadujemy się świetnie.
~.~
Zeszłam z góry i przywitałam się ze wszystkimi, usiadłam obok Enrique, który mnie objął i pocałował.
- Jak się czujesz?
- Lepiej, gorączka spadła, brzuch mnie boli, ale jest ok.
- To dobrze.
Włączyliśmy jakiś świąteczny film, siedziałam przytulona do Enrique, cały czas gładził mnie po ręce. Co jakiś czas szeptał mi na ucho jak bardzo mnie kocha i że chce się ze mną męczyć do końca swojego życia. Pocałował mnie w dłoń i wskazał palcem na telewizor.
- To kiedyś będziemy my. - szepnął mi na ucho.
- Czwórka dzieci? Zapomnij mój drogi.
- Chcesz więcej? Nie ma sprawy.
- Idiota. - zaśmiałam się.
- Idiota, który jest potwornie w tobie zakochany. - pocałował mnie. - Nie pozwolę by ktoś Cię skrzywdził.




















piątek, 20 stycznia 2017

Veinticinco!

W końcu wychodzę z tego cholernego szpitala, od razu jedziemy na lotnisko by polecieć do Miami, te kilka dni w szpitalu pokrzyżowały mi wszystkie plany, ale dały też do zrozumienia, że powinienem o siebie zadbać. Następnym razem może się to skończyć gorzej, ale mam nadzieję, że następnego razu nie będzie. Jutro już wigilia, moje pierwsze święta spędzone z Elizą. Cieszyłem się, że w końcu Eliza pozna całą moją rodzinę, a ona wręcz przeciwnie, bała się. Uspakajałem ją mówiąc, że ją polubią i zaakceptują. Objąłem Elizę i skierowaliśmy się do wyjścia, zatrzymałem się i spojrzałem na drzwi sali, w której leżał Thiago. Wróciłem się i poszedłem do siedmiolatka, Pedro tylko się uśmiechnął. Wszedłem do sali i podszedłem do Thiago, przytuliłem się do niego, nie chciał mnie puścić. Uśmiechnąłem się i poczochrałem go po włosach, a w oczach pojawiły mi się łzy. Spojrzałem na drzwi, Eliza była za szybą i z uśmiechem na twarzy na nas patrzyła.
- Do zobaczenia wkrótce. - uśmiechnąłem się. - Wesołych Świąt.
- Wesołych Świąt. 
- Dziękuję Enrique, za wszystko. Nigdy Ci tego nie zapomnimy. - przytuliła mnie mama Thiago. - Dziękujemy. 
- Dajcie znać jak będzie po wszystkim. Macie chyba wszystkie możliwe namiary na mnie. - uśmiechnąłem się. - Do zobaczenia.
Wyszedłem z sali i pocałowałem Elizę. Wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy na lotnisko. Całą drogę rozmawialiśmy o moim pobycie w szpitalu, w domu będzie to samo. Otwarcie musiałem przyznać im rację i z ręką na sercu powiedzieć, że zrobiłem błąd i wielką głupotę. Mieli racje. Chcę te wszystkie stracone nerwy Elizy przeze mnie wynagrodzić. W Miami zostaniemy dłużej, Eliza jeszcze o tym nie wie, dowie się wszystkiego na miejscu. Na lotnisku znaleźliśmy się piętnaście minut przed wylotem. Szybko pożegnaliśmy się z Pedro i weszliśmy na pokład samolotu. Wystartowaliśmy Eliza usiadła mi na kolanach przytulając się do mnie, pocałowałem ją i prawą ręką objąłem. Zasnęła w moich ramionach, wyglądała słodko, było mi strasznie nie wygodnie, ale nie chciałem jej budzić. Chciałem by było między nami tak jak na początku naszego związku, bez żadnych kłótni, ostrych wymian zdań, trzaskań drzwiami czy wychodzenia z domu z samego rana i wracania późno wieczorem albo w nocy. To wszystko ja niszczyłem, zaniedbałem ją trasą, moimi ciągłymi wyjazdami, chcę jej wynagrodzić ten czas gdy była sama w domu, ten czas gdy byłem w szpitalu. Kocham ją i nie chcę by kiedykolwiek cierpiała przeze mnie, chcę by przy mnie była szczęśliwa, każdego dnia. Chcę wszystko naprawić. Obudziła się gdy w samolocie rozległ się głośny płacz małego dziecka, uśmiechnęła się i przytuliła mnie jeszcze mocniej miałem wrażenie, że się czegoś boi. Gładziłem ją po plecach i pocałowałem. Po kilku godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Miami, gdy mama nas zobaczyła od razu nam pomachała i do nas pobiegła by wyściskać... Elizę, czyli norma. Po kilku minutach doczekałem się na swoją kolej. 
- Boże synu! Jak ty schudłeś! Nic dziwnego, że wylądowałeś w szpitalu! Ja już się tutaj tobą zajmę! Na pewno głodny nie będziesz chodził tak jak w Madrycie! Elizka Cię nie karmi?
- Mamo, ale ja nie chodzę głodny.
- I bez powodu lądujesz w szpitalu!
- W szpitalu byłem z ręką, a anemia to jest inna sprawa. 
- Wiesz co Ci powiem Enrique? Dobrze Ci tak! Masz za swoje! I Eliza i Pedro wbijali Ci do tego pustego łba, że robisz błąd! Mogłeś ich posłuchać!
- Dzięki mamo. 
Elizę bawiło to, że dostawałem ochrzan od mamy. Gdyby mogła wybuchła by głośnym i niepohamowanym śmiechem.
- Mamo proszę Cię... Wiem, że źle zrobiłem, tak zrobiłem błąd i przyznaję się do tego, mieli rację. Nie praw mi kazań jaki to jestem nieodpowiedzialny. Jestem dorosły.
- To zachowuj się jak dorosły facet.
Dojechaliśmy do domu, przywitaliśmy się z moim bratem, widziałem zdenerwowanie Elizy, objąłem ją i dodałem trochę odwagi. Mama od razu pod nos podłożyła nam pełne talerze. Oznajmiła tylko, że nas nie wypuści dopóki nie zjemy. Nam marzył się tylko sen po tym długim i męczącym locie. Po dłuższych męczarniach z zawartością na talerzu zjedliśmy i poszliśmy do sypialni. Złapałem Elizę za biodra i ją pocałowałem. Włożyłem rękę pod jej spodnie, ale złapała mnie za rękę i pokiwała przecząco głową. Zabrała swoją pidżamę i poszła do łazienki, która znajdywała się za ścianą. Wiedziałem, że długo jej to zajmie więc poszedłem do drugiej łazienki. Skorzystałem z szybkiego prysznica wysuszyłem się, ubrałem i umyłem zęby by jak najszybciej iść spać. Byłem wyczerpany. Położyłem się na łóżku i momentalnie zasnąłem. W Miami było rano, zawsze źle znosiłem zmiany strefy czasu. 
~.~
Obudziłem się po południu, Enrique spał jak zabity, uśmiechnęłam się i wstałam z wielkim trudem gdyż ręka Kike znajdywała sie wokół mojego brzucha. Zeszłam na dół gdzie siedział jego brat i mama. Zaparzyłam sobie kawę i spłoszyłam się gdy zauważyłam, że jego starszy brat skupiał na mnie wzrok. Położyłam kawę na stole siadając na drugim końcu sofy. Trochę się bałam, nie wiedziałam jak się zachować, co mam powiedzieć. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwała mama Enrique.
- Jak wam minął lot?
- Dobrze, spokojnie.
- Przepraszam, że walę tak prosto z mostu, ale jak wam się układa? Nie chcę być wścibska, ale wiem, że kłóciliście się ostatnio. 
- Teraz dobrze, mieliśmy spięcia, mały kryzys, ale teraz jest wszystko w porządku. Kochamy się i to jest silniejsze od naszych kłótni.
- To dobrze, Enrique nie widzi świata poza tobą. - uśmiechnęłam się. - Bardzo Cię kocha.
- To ty jesteś tą słynną Elizą, która przywaliła Pedro i tyle razy dawała kosza mojemu bratu?
- No to właśnie ja. - wzięłam łyk kawy. - Tak jakoś wyszło.
- Dobrze zrobiłaś, nie daj sobą pomiatać. - ciepło się uśmiechnął. 
Odwzajemniłam uśmiech, w salonie pojawił się Enrique z zaspanymi oczami. Przywitał się z mamą buziakiem w policzek, z bratem podając sobie dłoń i ze mną długim pocałunkiem. Objął mnie i pocałował w czubek głowy. Powiedział "wychodzimy" i wyszliśmy z domu. Stanął na przeciwko mnie i kosmyk moich włosów założył za ucho. Uśmiechnął się i złączył nasze usta w długi pocałunek. Ruszyliśmy dalej, doszliśmy do morza czy oceanu, sama nie wiem czy to Atlantyk czy po prostu morze, ale jest przepięknie. Enrique gdzieś poszedł, a ja usiadłam i podziwiałam widoki. Po chwili wrócił z dwoma kombinezonami. 
- Przebierz się w to i to jest nasza motorówka.
- Chyba kpisz, że wsiądę na to coś. Będziesz prowadził to w gipsie? - zaczął się śmiać. - Co Cię tak bawi?
- Bo to ty będziesz prowadziła.
- Chyba sobie jaja robisz! Zapomnij, nie umiem tego prowadzić.
- Nauczę Cię, to nie jest trudne. Prowadzi się tak jak zwykły motor tylko, że na wodzie. Śmiało, zaufaj mi.
- Ufam Ci. 
Przebraliśmy się i niepewnie wsiadłam za kierownicę, wytłumaczył mi jak się tym jedzie. Powoli ruszyłam, może jechaliśmy jakieś 10km/h. Kazał mi przyśpieszyć, zrobiłam to co było błędem bo Enrique nie zdążył się złapać i wpadł do wody. Nie wiedziałam jak to zatrzymać, więc z tego zeskoczyłam. Momentalnie podpłynął do mnie Enrique.
- Wszystko w porządku? Nic Ci nie jest?
- Nie, a tobie?
- W porządku, spróbujemy jeszcze raz.
- Nie powiedziałeś jak się to zatrzymuję.
- Nie zdążyłem. 
Zawiesiłam ręce na jego szyi i go pocałowałam. Podpłynęliśmy do motorówki i znowu na niej usiedliśmy. Od razu mi wytłumaczył jak się to zatrzymuje. Opanowałam pojazd i już ogarniałam jak się tym jeździ. Dopłynęłam do brzegu i zeskoczyłam z tego jak poparzona, Enrique zaczął się śmiać i wszedł na ląd. Pocałował mnie i mocno przytulił. Bawiło go moje zachowanie, a ja chciałam być jak najdalej od motorówki. Wysuszyłam się i zaczęłam się przebierać. Enrique wszedł do mojej szatni gdy ubierałam spodnie. Podszedł do mnie i włożył rękę pod spodnie. Pocałował mnie w szyję i obrócił.
- Enrique, ktoś może wejść.
- Nikt nie wejdzie.
- Enrique, nie tutaj.
- To chodź do łazienki. Tam nam nikt nie przeszkodzi. - pocałował mnie.
- Tylko jedno ci w głowie. - zaśmiałam się. - Ani nie tutaj ani nie w łazience panie Iglesias.
Uniósł ręce w geście kapitulacji i się uśmiechnął. Ubrałam się do końca i wyszliśmy z szatni. Objął mnie i wróciliśmy do domu. Tam już czekał na nas obiad, szybko go zjedliśmy i wszyscy wspólnie usiedliśmy przed telewizorem. Pierwszy raz poczułam się jakbym miała rodzinę, poczułam jakbym miała prawdziwą mamę, która akceptuję mnie taką jaka jestem. Przytuliłam się do Enrique, byłam przy nim szczęśliwa, dzięki niemu inaczej zaczęłam patrzeć na świat, pomógł mi się wydostać z samego dna mojego życia. Gładził mnie po ręce, a rękę którą ma w gipsie położył na mój brzuch. Uśmiechnęłam się i go pocałowałam. Skończyliśmy oglądać film i poszliśmy do sypialni. Zamknął drzwi na klucz. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie obejmując mnie. Pocałowałam go i odeszłam od niego podchodząc do okna. Podszedł do mnie i oparł głowę o moje ramie i ręką zjechał do mojego krocza i włożył rękę pod spodnie. Przygryzłam wargę odwracając się. Przywarł mnie do ściany. Ściągnął moją koszulkę i zsunął ramiączko od stanika by po chwili go ściągnąć.
- Enrique wszyscy są w domu.
- Będziemy cicho.
- Jesteś idiotą.
- I takiego idiotę pokochałaś.
Szybko pozbyliśmy się wszystkich ubrań i wylądowaliśmy w łóżku. Zdecydowanie gips w niczym mu nie przeszkadzał.















piątek, 13 stycznia 2017

Veinticuatro!

Przyjechałem do szpitala z ręką, myślałem, że zrobią mi operację i będę mógł wrócić do domu, do Elizy. To nie, zrobili mi chyba wszystkie możliwe badania i wykazały, że mam anemię i muszę zostać kilka dni w szpitalu, cholera. Na sali trudno było mnie znaleźć, chodziłem po oddziale, po salach gdzie leżały dzieciaki. Najgorsze co widziałem to śmierć trzyletniego chłopca. Niewinne dziecko, które od samego początku swojego życia musiało walczyć i tę walkę przegrało. Nie ma gorszego widoku niż śmierć dziecka. Wstrząsnęło mnie to, długo wtedy leżałem i płakałem. Często dostawałem ochrzan, że wyszedłem z sali, a personel szukał mnie po całym szpitalu, a ja siedziałem w sali ze starszymi ludźmi i urządzałem sobie pogawędki. Chciałem by na chwilę na ich twarzach pojawił się uśmiech. Szczerze to ochrzan dostawałem kilka razy dziennie od pielęgniarek, lekarzy, raz od ochroniarza. Przecież nie będę cały czas leżał w łóżku czytając jakieś gazety.
- Co Ci się stało, że tutaj jesteś? - zapytał siedmioletni chłopczyk, z którym grałem w chińczyka na tablecie.
- Zrobiłem jedną wielką głupotę z ręką i jestem chory tak jak ty. - lekko się uśmiechnąłem.
- Ale ty nie umrzesz tak jak ja. Gdybyś był poważnie chory nie chodziłbyś po szpitalu.
- Nie mów tak, nie umrzesz. - te słowa mną wstrząsnęły. - Będziesz żyć jeszcze długo i będziesz spełniać marzenia.
- Panie Iglesias! Gdzie pan znowu łazi! Następnym razem przywiąże pana do łóżka! Proszę wracać na salę! - zaśmiałem się.
- Wrócę. 
Wstałem i wróciłem sali, w której leżałem. Lekarze mają ze mną urwanie głowy, nie mogą sobie ze mną poradzić. Przypięli mnie do kroplówki i wstrzyknęli do niej jakiś płyn. Leżałem na łóżku rozmawiając z Pitbullem przez Skype. Zaraz po nowym roku mieliśmy nagrywać teledysk, ale przeze mnie musieliśmy to przełożyć. Nie ustaliśmy jeszcze terminu kiedy mamy zacząć. Kazał mi się najpierw wykurować i spędzić czas z Elizą, którą ostatnio niestety zaniedbałem. Weszła do sali i przywitała mnie długim pocałunkiem, już myślałem, że dzisiaj nie przyjdzie. Po wczorajszej kłótni przy której słyszał nas cały szpital nie zdziwiłbym się gdyby się dzisiaj nie pojawiła, ale chyba jej przeszło jeśli tak mnie przywitała. Tyle dobrego. Pokłóciliśmy się o to, że chciałem się wypisać na własne życzenie. Nie chcę mi się tutaj siedzieć całego dnia i nic nie robić. Wykrzyczała mi, że jeśli się wypiszę to z nami koniec. Wiedziałem, że nie żartuję, więc postanowiłem zostać. Nie chcę jej stracić. Nie było między nami idealnie, kolorowo tak jakbyśmy chcieli, a ja teraz nic nie mogłem zrobić by naprawić naszą relację. Przytuliłem ją do siebie i odłożyłem tablet jednocześnie rozłączając się z przyjacielem. Pocałowałem ją w szyję i oparłem głowę o jej ramię. 
- Nie jesteś na mnie zła za wczoraj?
- Jestem. - pocałowała mnie. - Mnie też poniosło, padło kilka słów, które nie powinny paść.
- Odeszłabyś?
- Nie. - przytuliła się do mnie. - Nie odeszłabym bo Cię kocham.
- To mogę się wypisać. - zaśmiałem się. - Jutro już wychodzę i od razu lecimy do Miami na święta. Spakuj się, Pedro ma nasze bilety i odwiezie nas na lotnisko.
- Wszystko uknułeś? 
- I tak nie mamy nic do roboty w Madrycie, mama się ucieszy jak nas zobaczy.
Pocałowała mnie i złapała za prawą rękę. Gdybym tylko miał sprawną rękę i stąd wyszedł to wynagrodziłbym jej to wszystko, a tak to muszę się męczyć z gipsem przez długi czas. Na cholerę mi to było. Już nigdy nie ściągnę sobie sam gipsu i gdy będę musiał odwołać trasę to zrobię to. Mam nauczkę i już nigdy nie popełnię takiego błędu. Nie ma nic ważniejszego od zdrowia. Mądry człowiek po szkodzie, i to się sprawdza. Na co mi to było?
Przytuliłem mocno Elizę do siebie i pocałowałem w policzek. Wtuliła się we mnie jak w pluszowego misia, jakby się czegoś bała. A może się bała? Tylko bała mi się powiedzieć? Trzymałem ją w objęciach dopóki nie przyszedł lekarz z aktualnymi badaniami. Wszystko było w porządku. Zastanawiałem się kiedy się tak załatwiłem, przecież dużo jadłem, jeszcze więcej piłem. Przez trasę? Ona mnie tak wykończyła? Może powinienem przystopować i skupić się na swoim zdrowiu? Tak jak mówiła Eliza? Ona ma więcej zdrowego rozsądku ode mnie. Koncerty to moje życie, pasja, kocham to robić, ale muszę zrobić sobie przerwę. Dla siebie, dla Elizy i dla swojego zdrowia. Poprosiłem Elizę by pojechała się spakować i by jutro o 10 była tutaj razem z Pedro. Pożegnała się ze mną i wyszła z sali jak i z całego szpitala. Odpiąłem się od kroplówki i poszedłem do sali z dzieciakami, znowu lekarze nie będą zachwyceni. Podszedłem do siedmiolatka, z którym rano grałem w chińczyka. Siedzieli obok niego jego rodzice, przywitałem się z nimi i dosiadłem się do nich.
- Jak się czujesz mały?
- Dobrze, a ty?
- W porządku, jutro wracam do domu.
- Cieszę się, a z drugiej strony jest mi przykro, że już nigdy Cię nie zobaczę.
- Mam coś dla Ciebie, zaczekaj. - wyszedłem z sali by po chwili wrócić z dwiema swoimi płytami i markerem. - Trzymaj, to dla Ciebie. - podpisałem obie płyty,
- Dziękuję. - przytulił mnie.
Polubiłem tego chłopaka, chciałem mu pomóc poprosiłem jego rodziców na korytarz, nie chciałem rozmawiać przy nim. Widziałem ich zakłopotanie, nie wiedzieli jak się zachować, co powiedzieć. Uśmiechnąłem się i spojrzałem przez szybę na Thiago.
- Chcę wam pomóc, chcę pomóc Thiago. To świetny dzieciak, zasługuje na szczęśliwe dzieciństwo, spędzone w domu, przy rodzinie. 
- To nie jest możliwe. Musi tutaj zostać.
- Jeszcze dzisiaj przeleję pieniądze na wasze konto na operację i rehabilitacje. 
- Ale... Przecież to mnóstwo pieniędzy. Jak pan to sobie wyobraża?
- Żaden pan, Enrique jestem. Chcę wam pomóc, chcę by każde kolejne święta spędzał w domu. Nie chcę już nic słyszeć, chcę tylko numer waszego konta.
- Dziękuję. - przytuliła mnie. - Nigdy Ci tego nie zapomnimy, Thiago też. Ratujesz mu życie, nigdy Ci się nie odwdzięczymy. 
- Wystarczy że skontaktujecie się ze mną po operacji i powiecie, że się udało. Wracajmy do Thiago.
Czułem taki obowiązek, że muszę mu pomóc. Przez te kilka dni, które tutaj spędziłem to poznałem trochę Thiago, chłopak wie, że w każdej chwili może umrzeć, jest przygotowany na najgorsze, ale też ma marzenia, a jego największym marzeniem jest wyzdrowieć i to marzenie chce pomóc mu spełnić. Zasługuje na długie życie, na dorastanie, na zakładanie rodziny.
- Dziękuję Enrique. - ojciec chłopaka podał mi kartkę z numerem konta. - Jesteś naszym bohaterem. - uśmiechnąłem się.
- Do jasnej cholery, panie Iglesias! Ileż można pana szukać?! Niech pan już wraca do domu bo nikt nie ma siły do pana w tym szpitalu!
- Spokojnie, już jutro wychodzę. - zaśmiałem się.
- Sanchez do pana przyszedł.
Poszedłem do Pedro, przywitałem się z nim i weszliśmy do sali, usiadłem na łóżku i momentalnie zrobiłem przelew na tablecie. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Pedro, który jak zwykle był ciekawy z czego się uśmiechnąłem. Zabrał tablet i sprawdził co właśnie zrobiłem. Wytłumaczyłem mu wszystko, a on tylko się uśmiechnął.
- Ty to masz wielkie serducho, gdzie leży ten chłopak?
- Dwie sale obok.
- Elizka to ma szczęście, że ma Ciebie. Gdybym był gejem to...
- Nie kończ, proszę Cię. - zaśmiałem się. - To ja mam szczęście, że mam Elizę, szczęście, które ktoś bezskutecznie chcę mi je odebrać.
- Mówisz o ojcu? Kontaktował się z wami?
- Na razie nie, ale wiem, że to cisza przed burzą. Boję się, że mu się uda nas rozdzielić.
- Stary ty kochasz Elizę, Eliza kocha Ciebie, przecież was nic nie rozdzieli. Mnie się nie udało to twojemu ojcu od siedmiu boleści ma się udać? Proszę Cię, was chyba nic nie rozdzieli. 
- Co z tym adresem ojca Elizy? Masz coś?
- Wiem tylko, że mieszka na drugim końcu Madrytu, adresu dokładnego nie mam, robię co mogę.
- Gdybyś coś wiedział to od razu dawaj mi wiadomość.
- Posłuchaj mnie i nie przerywaj mi. Wiem, że kochasz Elizę, zrobisz dla niej wszystko, będziesz ją chronił przed wszystkim i wszystkimi ale odpuść z jej ojcem. Nie wiesz jaki on jest, nie wiesz o nim nic, nie wiesz jakie ma znajomości. On może Cię zniszczyć. Chcesz czytać nagłówki w gazetach "Król latynoskiego popu na samym dnie kariery?"
- Nie obchodzi mnie to, nie pozwolę by kolejny raz skrzywdził Elizę. 
- Postaram się załatwić ten adres, ale zastanów się czy na pewno chcesz tam jechać.






Do zobaczenia w maju Enrique! <3




piątek, 6 stycznia 2017

Veintitrés!

Po wyczerpującym i trochę bolesnym tygodniu w końcu wracałem do domu, do Elizy, za którą się cholernie stęskniłem. Już nie mogłem się doczekać aż ją zobaczę, rozmawialiśmy ze sobą, pisaliśmy jak tylko dałem radę, ale chciałem ją w końcu wyściskać i pocałować. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, zobaczyłem śpiącą Elizę na kolanach Pedro, któremu też się usnęło. Na podłodze i stole porozrzucane były chusteczki higieniczne i rolka papieru toaletowego. Co się stało? Jak zwykle nic nie wiedziałem. Odłożyłem torbę do łazienki i wróciłem do salonu by obudzić Pedro. Ocknął się, spojrzał na mnie, a potem na śpiącą Elizę. Zabrałem Elizę z jego kolan i zaniosłem do sypialni. powoli położyłem ją na łóżku i pocałowałem w czoło. Wróciłem do Pedro, który sprzątał wszystkie chusteczki z tego co się domyślam zużyte przez Elizę. Ubierał kurtkę i szykował się by wyjść z domu, złapałem go za ramię i kazałem mu zostać i przenocować tutaj. Nie będzie się chłop w środku nocy włóczył po Madrycie. Uśmiechnął się i ściągnął kurtkę.
- Co się stało? Dlaczego Eliza płakała?
- Jej ojciec tutaj był. Zadzwoniła do mnie zapłakana to przyjechałem. Chyba poszło trochę niepotrzebnych słów z obu stron.
- Dziękuję, że przyjechałeś. Muszę się dowiedzieć gdzie on mieszka, a ty musisz mi w tym pomóc.
- Mogę popytać, może ktoś coś wie. Co masz zamiar zrobić?
- Dać mu jasno do zrozumienia by zostawił Elizę w spokoju, a gdy to nie zadziała to inaczej porozmawiamy.
- Nie pakuj się w kłopoty.
- O to się nie martw. Idź spać.
Poszedłem do sypialni, nie chciało mi się iść pod prysznic, byłem zbyt zmęczony i obolały. Położyłem się na łóżku i przytuliłem do siebie Elizę. Zasnąłem po chwili, wiedziałem, że to będzie krótki sen, jest kilka minut po piątej, za oknem robiło się już jasno, a ja dopiero szedłem spać. Obudziłem się gdy poczułem, że Eliza położyła głowę na mojej klatce piersiowej i ręką trzymała mój brzuch. Spojrzałem na zegar. 7:17. Szlag. Pogładziłem ją po plecach i się uśmiechnąłem, odwróciła głowę i gdy zobaczyła, że mam otwarte oczy od razu mnie pocałowała. Usiadła na moim brzuchu, patrzyliśmy sobie w oczy, zrzuciłem ją z siebie i momentalnie znalazłem się nad nią. Pocałowałem ją, jak ja się za nią stęskniłem. Złapała mnie za rękę i spojrzała na spuchnięte miejsce.
- Idź do lekarza, jak najszybciej.
- Nic mi nie jest.
- Masz spuchniętą jedną piątą ręki, wstawaj i jedź do lekarza. Pomyśl chociaż raz o sobie.
- Z babami nie wygrasz.
- Chcesz się znowu kłócić? - wyszła z sypialni.
Wypuściłem powietrze i wyszedłem za nią, była w kuchni robiła sobie kawę, nie zamierzałem się z nią znowu kłócić, była na mnie zła. Wiem, zasłużyłem sobie na to. Złapałem ją za biodra i przyciągnąłem do siebie. Posadziłem ją na blacie kuchennym i pocałowałem.
- Dobrze, ogarnę się i pójdę do lekarza. Nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Przepraszam.
- Skup się w końcu na sobie. Powinieneś dostać po twarzy za to, że pojechałeś.
- Wiem. - pocałowałem ją. - Tęskniłem za tobą. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Idź się kąpać bo śmierdzisz i jedź do lekarza.
Poszedłem do łazienki wziąć prysznic, ręka bolała mnie jeszcze bardziej, wyszedłem spod prysznica, wysuszyłem się, ubrałem i zażyłem trzy tabletki przeciwbólowe, które popiłem wodą z kranu. Wyszedłem z łazienki, ubrałem bluzę i buty, zabrałem kluczyki do samochodu i odjechałem do szpitala by mieć już święty spokój. Eliza nie dała by mi żyć gdybym nie pojechał do lekarza. Smarowałbym to wszystko jakimiś maściami i opuchlizna by zeszła. Dojechałem na miejsce i wszedłem do szpitala. Zarejestrowałem się i zrobiłem niemałą furorę na oddziale, zrobiłem kilkanaście zdjęć dopóki nie zawołał mnie lekarz. Usiadłem i wytłumaczyłem mu całą historię związaną z tą ręką. Nie był zachwycony, cóż. Zabrali mnie na prześwietlenie, ból był ogromny, z bólu pojawiły mi się łzy. Przyszedł do mnie lekarz z niezbyt ciekawą miną.
- Boli co?
- Jak cholera.
- Nie dziwię się. Czeka pana operacja. Kość uszkodziła drugą kość, przemieściła się.
- Nie da się jej jakoś nastawić? Nie obejdzie się bez operacji?
- Może tylko zaszkodzić bezpośrednie nastawienie ręki. Operacja musi się odbyć jak najszybciej, najlepiej dzisiaj. Gdyby pan nie ściągnął gipsu...
- Niech pan nie kończy, wystarczy, że dziewczyna i przyjaciel trują mi dupę w domu.
- I mają rację. Zrobił pan głupotę. Wyraża pan zgodę na operację? 
- A mam inne wyjście?
- Zaraz przyniosę papiery.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Elizy, wszystko jej wytłumaczyłem, była przerażona. Uspakajałem ją, ale na marne. Miała zabrać Pedro i tutaj przyjechać. Podpisałem papiery i poszliśmy na salę operacyjną. Pamiętam tylko słowa lekarza "proszę się nie martwić" i mnie uśpili. Pomyślałem tylko o Elizie. Oj, nie będzie zadowolona gdy się wybudzę.
~.~
Dojechaliśmy do szpitala, dowiedziałam się, że Enrique jest już operowany. Byłam na niego wściekła, po cholerę ściągał ten gips. Siedziałam przytulona do Pedro czekając na jakieś informację. Po godzinie wyszedł lekarz i do nas podszedł, powiedział tylko, że operacja się udała i nie ma się co martwić. Odetchnęłam z ulgą, ale miałam ochotę mu przywalić. Siedziałam obok jego łóżka i czekałam aż się obudzi. Byłam na niego zła, gdyby nie ściągnął gipsu byłby teraz w domu i wszystko byłoby w porządku, trasę mógł przecież odwołać, przełożyć. Nic by mu się nie stało. Pedro trzymał mnie za ramiona, też był zdenerwowany.  Iglesias otworzył oczy i gdy zobaczył naszą dwójkę to się uśmiechnął i złapał mnie za rękę. Lekko się uśmiechnęłam, ale nadal byłam na niego wściekła, a z drugiej strony cieszyłam się, że jest już po wszystkim i nic mu nie jest. Bałam się o niego. Mam nadzieję, że teraz nie przyjdzie mu do głowy ściąganie samemu gipsu. Ma teraz nauczkę, dobrze mu tak. Następnym razem pomyśli dziesięć razy zanim coś zrobi.
- Chyba Ci nie wynagrodzę mojej nieobecności.
- Przestań, ważne, że z ręką w porządku.
- Przepraszam was, mieliście rację, wiem, zrobiłem głupotę. Przepraszam.
- Masz nauczkę. - zmienił pozycję na siedzącą.
- Chodź tu do mnie. - usiadłam obok niego, a on mnie przytulił. - Kocham Cię.
W sali pojawiła się Anna, przywitała się z nami, czwarta osoba, której nie podobało się zachowanie Enrique, lista robi się co raz dłuższa.
- Co ty tu w ogóle robisz? - zapytał Pedro.
- Chyba w końcu muszę Ci powiedzieć.
- O czym? Jesteś na coś chora?
- Nie, jestem zdrowa. W ciąży jestem. Ojcem będziesz.
- Co? Poważnie? - zabrał ją na ręce i pocałował. - Jezu... Tatą zostanę!
- Gratulacje stary! Tylko nie stchórz bo ty tak lubisz. 
- Nigdy! Będę najlepszym ojcem na ziemi, a przynajmniej w Madrycie.
- Dopóki my nie zostaniemy rodzicami. Wtedy będziesz miał konkurencję. - wtrącił się Enrique.
- Planujecie coś?
- Mam 19 lat, serio myślisz, że to jest czas na dziecko? Myślenie to nie jest twoja dobra strona, prawda?
- Mamy jeszcze czas Pedro, nie śpieszy nam się.
Pedro porwał Anne zostawiając nas samych, był chyba teraz najszczęśliwszy na świecie. Pocałowałem Elizę i objąłem ją jedną ręką. Ja byłem szczęśliwy mając przy sobie Elizę, a na dziecko mamy jeszcze czas. Wiem, że Pedro będzie świetnym ojcem, a dzieciak będzie miał świetnych rodziców i dzieciństwo.







Zapraszam:
KONCERT ENRIQUE W KRAKOWIE

Oraz zapraszam na kolejnego bloga :)

Wszystko co dobre kiedyś się kończy...