W końcu wychodzę z tego cholernego szpitala, od razu jedziemy na lotnisko by polecieć do Miami, te kilka dni w szpitalu pokrzyżowały mi wszystkie plany, ale dały też do zrozumienia, że powinienem o siebie zadbać. Następnym razem może się to skończyć gorzej, ale mam nadzieję, że następnego razu nie będzie. Jutro już wigilia, moje pierwsze święta spędzone z Elizą. Cieszyłem się, że w końcu Eliza pozna całą moją rodzinę, a ona wręcz przeciwnie, bała się. Uspakajałem ją mówiąc, że ją polubią i zaakceptują. Objąłem Elizę i skierowaliśmy się do wyjścia, zatrzymałem się i spojrzałem na drzwi sali, w której leżał Thiago. Wróciłem się i poszedłem do siedmiolatka, Pedro tylko się uśmiechnął. Wszedłem do sali i podszedłem do Thiago, przytuliłem się do niego, nie chciał mnie puścić. Uśmiechnąłem się i poczochrałem go po włosach, a w oczach pojawiły mi się łzy. Spojrzałem na drzwi, Eliza była za szybą i z uśmiechem na twarzy na nas patrzyła.
- Do zobaczenia wkrótce. - uśmiechnąłem się. - Wesołych Świąt.
- Wesołych Świąt.
- Dziękuję Enrique, za wszystko. Nigdy Ci tego nie zapomnimy. - przytuliła mnie mama Thiago. - Dziękujemy.
- Dajcie znać jak będzie po wszystkim. Macie chyba wszystkie możliwe namiary na mnie. - uśmiechnąłem się. - Do zobaczenia.
Wyszedłem z sali i pocałowałem Elizę. Wyszliśmy ze szpitala, wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy na lotnisko. Całą drogę rozmawialiśmy o moim pobycie w szpitalu, w domu będzie to samo. Otwarcie musiałem przyznać im rację i z ręką na sercu powiedzieć, że zrobiłem błąd i wielką głupotę. Mieli racje. Chcę te wszystkie stracone nerwy Elizy przeze mnie wynagrodzić. W Miami zostaniemy dłużej, Eliza jeszcze o tym nie wie, dowie się wszystkiego na miejscu. Na lotnisku znaleźliśmy się piętnaście minut przed wylotem. Szybko pożegnaliśmy się z Pedro i weszliśmy na pokład samolotu. Wystartowaliśmy Eliza usiadła mi na kolanach przytulając się do mnie, pocałowałem ją i prawą ręką objąłem. Zasnęła w moich ramionach, wyglądała słodko, było mi strasznie nie wygodnie, ale nie chciałem jej budzić. Chciałem by było między nami tak jak na początku naszego związku, bez żadnych kłótni, ostrych wymian zdań, trzaskań drzwiami czy wychodzenia z domu z samego rana i wracania późno wieczorem albo w nocy. To wszystko ja niszczyłem, zaniedbałem ją trasą, moimi ciągłymi wyjazdami, chcę jej wynagrodzić ten czas gdy była sama w domu, ten czas gdy byłem w szpitalu. Kocham ją i nie chcę by kiedykolwiek cierpiała przeze mnie, chcę by przy mnie była szczęśliwa, każdego dnia. Chcę wszystko naprawić. Obudziła się gdy w samolocie rozległ się głośny płacz małego dziecka, uśmiechnęła się i przytuliła mnie jeszcze mocniej miałem wrażenie, że się czegoś boi. Gładziłem ją po plecach i pocałowałem. Po kilku godzinach wylądowaliśmy na lotnisku w Miami, gdy mama nas zobaczyła od razu nam pomachała i do nas pobiegła by wyściskać... Elizę, czyli norma. Po kilku minutach doczekałem się na swoją kolej.
- Boże synu! Jak ty schudłeś! Nic dziwnego, że wylądowałeś w szpitalu! Ja już się tutaj tobą zajmę! Na pewno głodny nie będziesz chodził tak jak w Madrycie! Elizka Cię nie karmi?
- Mamo, ale ja nie chodzę głodny.
- I bez powodu lądujesz w szpitalu!
- W szpitalu byłem z ręką, a anemia to jest inna sprawa.
- Wiesz co Ci powiem Enrique? Dobrze Ci tak! Masz za swoje! I Eliza i Pedro wbijali Ci do tego pustego łba, że robisz błąd! Mogłeś ich posłuchać!
- Dzięki mamo.
Elizę bawiło to, że dostawałem ochrzan od mamy. Gdyby mogła wybuchła by głośnym i niepohamowanym śmiechem.
- Mamo proszę Cię... Wiem, że źle zrobiłem, tak zrobiłem błąd i przyznaję się do tego, mieli rację. Nie praw mi kazań jaki to jestem nieodpowiedzialny. Jestem dorosły.
- To zachowuj się jak dorosły facet.
Dojechaliśmy do domu, przywitaliśmy się z moim bratem, widziałem zdenerwowanie Elizy, objąłem ją i dodałem trochę odwagi. Mama od razu pod nos podłożyła nam pełne talerze. Oznajmiła tylko, że nas nie wypuści dopóki nie zjemy. Nam marzył się tylko sen po tym długim i męczącym locie. Po dłuższych męczarniach z zawartością na talerzu zjedliśmy i poszliśmy do sypialni. Złapałem Elizę za biodra i ją pocałowałem. Włożyłem rękę pod jej spodnie, ale złapała mnie za rękę i pokiwała przecząco głową. Zabrała swoją pidżamę i poszła do łazienki, która znajdywała się za ścianą. Wiedziałem, że długo jej to zajmie więc poszedłem do drugiej łazienki. Skorzystałem z szybkiego prysznica wysuszyłem się, ubrałem i umyłem zęby by jak najszybciej iść spać. Byłem wyczerpany. Położyłem się na łóżku i momentalnie zasnąłem. W Miami było rano, zawsze źle znosiłem zmiany strefy czasu.
~.~
Obudziłem się po południu, Enrique spał jak zabity, uśmiechnęłam się i wstałam z wielkim trudem gdyż ręka Kike znajdywała sie wokół mojego brzucha. Zeszłam na dół gdzie siedział jego brat i mama. Zaparzyłam sobie kawę i spłoszyłam się gdy zauważyłam, że jego starszy brat skupiał na mnie wzrok. Położyłam kawę na stole siadając na drugim końcu sofy. Trochę się bałam, nie wiedziałam jak się zachować, co mam powiedzieć. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwała mama Enrique.
- Jak wam minął lot?
- Dobrze, spokojnie.
- Przepraszam, że walę tak prosto z mostu, ale jak wam się układa? Nie chcę być wścibska, ale wiem, że kłóciliście się ostatnio.
- Teraz dobrze, mieliśmy spięcia, mały kryzys, ale teraz jest wszystko w porządku. Kochamy się i to jest silniejsze od naszych kłótni.
- To dobrze, Enrique nie widzi świata poza tobą. - uśmiechnęłam się. - Bardzo Cię kocha.
- To ty jesteś tą słynną Elizą, która przywaliła Pedro i tyle razy dawała kosza mojemu bratu?
- No to właśnie ja. - wzięłam łyk kawy. - Tak jakoś wyszło.
- Dobrze zrobiłaś, nie daj sobą pomiatać. - ciepło się uśmiechnął.
Odwzajemniłam uśmiech, w salonie pojawił się Enrique z zaspanymi oczami. Przywitał się z mamą buziakiem w policzek, z bratem podając sobie dłoń i ze mną długim pocałunkiem. Objął mnie i pocałował w czubek głowy. Powiedział "wychodzimy" i wyszliśmy z domu. Stanął na przeciwko mnie i kosmyk moich włosów założył za ucho. Uśmiechnął się i złączył nasze usta w długi pocałunek. Ruszyliśmy dalej, doszliśmy do morza czy oceanu, sama nie wiem czy to Atlantyk czy po prostu morze, ale jest przepięknie. Enrique gdzieś poszedł, a ja usiadłam i podziwiałam widoki. Po chwili wrócił z dwoma kombinezonami.
- Przebierz się w to i to jest nasza motorówka.
- Chyba kpisz, że wsiądę na to coś. Będziesz prowadził to w gipsie? - zaczął się śmiać. - Co Cię tak bawi?
- Bo to ty będziesz prowadziła.
- Chyba sobie jaja robisz! Zapomnij, nie umiem tego prowadzić.
- Nauczę Cię, to nie jest trudne. Prowadzi się tak jak zwykły motor tylko, że na wodzie. Śmiało, zaufaj mi.
- Ufam Ci.
Przebraliśmy się i niepewnie wsiadłam za kierownicę, wytłumaczył mi jak się tym jedzie. Powoli ruszyłam, może jechaliśmy jakieś 10km/h. Kazał mi przyśpieszyć, zrobiłam to co było błędem bo Enrique nie zdążył się złapać i wpadł do wody. Nie wiedziałam jak to zatrzymać, więc z tego zeskoczyłam. Momentalnie podpłynął do mnie Enrique.
- Wszystko w porządku? Nic Ci nie jest?
- Nie, a tobie?
- W porządku, spróbujemy jeszcze raz.
- Nie powiedziałeś jak się to zatrzymuję.
- Nie zdążyłem.
Zawiesiłam ręce na jego szyi i go pocałowałam. Podpłynęliśmy do motorówki i znowu na niej usiedliśmy. Od razu mi wytłumaczył jak się to zatrzymuje. Opanowałam pojazd i już ogarniałam jak się tym jeździ. Dopłynęłam do brzegu i zeskoczyłam z tego jak poparzona, Enrique zaczął się śmiać i wszedł na ląd. Pocałował mnie i mocno przytulił. Bawiło go moje zachowanie, a ja chciałam być jak najdalej od motorówki. Wysuszyłam się i zaczęłam się przebierać. Enrique wszedł do mojej szatni gdy ubierałam spodnie. Podszedł do mnie i włożył rękę pod spodnie. Pocałował mnie w szyję i obrócił.
- Enrique, ktoś może wejść.
- Nikt nie wejdzie.
- Enrique, nie tutaj.
- To chodź do łazienki. Tam nam nikt nie przeszkodzi. - pocałował mnie.
- Tylko jedno ci w głowie. - zaśmiałam się. - Ani nie tutaj ani nie w łazience panie Iglesias.
- To chodź do łazienki. Tam nam nikt nie przeszkodzi. - pocałował mnie.
- Tylko jedno ci w głowie. - zaśmiałam się. - Ani nie tutaj ani nie w łazience panie Iglesias.
Uniósł ręce w geście kapitulacji i się uśmiechnął. Ubrałam się do końca i wyszliśmy z szatni. Objął mnie i wróciliśmy do domu. Tam już czekał na nas obiad, szybko go zjedliśmy i wszyscy wspólnie usiedliśmy przed telewizorem. Pierwszy raz poczułam się jakbym miała rodzinę, poczułam jakbym miała prawdziwą mamę, która akceptuję mnie taką jaka jestem. Przytuliłam się do Enrique, byłam przy nim szczęśliwa, dzięki niemu inaczej zaczęłam patrzeć na świat, pomógł mi się wydostać z samego dna mojego życia. Gładził mnie po ręce, a rękę którą ma w gipsie położył na mój brzuch. Uśmiechnęłam się i go pocałowałam. Skończyliśmy oglądać film i poszliśmy do sypialni. Zamknął drzwi na klucz. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie obejmując mnie. Pocałowałam go i odeszłam od niego podchodząc do okna. Podszedł do mnie i oparł głowę o moje ramie i ręką zjechał do mojego krocza i włożył rękę pod spodnie. Przygryzłam wargę odwracając się. Przywarł mnie do ściany. Ściągnął moją koszulkę i zsunął ramiączko od stanika by po chwili go ściągnąć.
- Enrique wszyscy są w domu.
- Będziemy cicho.
- Jesteś idiotą.
- I takiego idiotę pokochałaś.
- Jesteś idiotą.
- I takiego idiotę pokochałaś.
Szybko pozbyliśmy się wszystkich ubrań i wylądowaliśmy w łóżku. Zdecydowanie gips w niczym mu nie przeszkadzał.
Mama Enrique znowu wygrała rozdział haha :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam ją <3
Typowy samiec, tylko jedno mu w głowie :D
Enrique z Elizą są cudowni, a jak w sobie zakochani *.*
Kochani są <3
Rozdział boski <3
Czekam na kolejny <3
Jestem!
OdpowiedzUsuńCóż, rozdział jak zwykle na piątkę z plusem ^^
Mama Enrique jest boska, już ją kocham :D
No i jak miło się patrzy na naszą dwójkę, kiedy znów wszystko jest tak, jak powinno. Są uroczy!
Czekam, lecę na drugiego bloga, buziaki :**
Kike jest cudowny, ale nieodpowiedzialny i taki napalony... boże! XD
OdpowiedzUsuńkocham mamę Enrique, ale to chyba nikogo nie dziwi, haha :D
powoli nadrabiam tę historię, wybacz za nieobecnośc ;)